Od 8 miesięcy żyję bez telewizora. W sumie wcale nie dlatego, że taką podjęłam decyzję. Powód jest znacznie bardziej prozaiczny – urządzając mieszkanie wyczerpaliśmy budżet do zera. Nie udało się od razu kupić wszystkich sprzętów (w tym telewizora). Potem w kolejnych miesiącach uzupełnialiśmy brakujące akcesoria, ale w zderzeniu z telewizorem zawsze coś wydawało się ważniejsze – najpierw lampy, potem stół, żaluzje, krzesła.
Z czasem zdałam sobie sprawę, że całkiem mi to odpowiada, a zakup telewizora zajmuje obecnie ostatnie miejsce na liście potrzeb, a jest tam tylko dlatego, żeby można było uruchomić Netflixa na nieco większym ekranie. Do oglądania “co popadnie” już nie wrócę. Gdy myślę o tej zmianie do głowy przychodzi mi jedno słowo – ULGA. Pewnie, pierwsze tygodnie były wyzwaniem, no bo jakoś tak cicho i nie ma co robić. Ale z każdym kolejnym dniem zaczęłam coraz bardziej doceniać, właśnie to, że jest cicho, że nic nie szumi w tle, że nie zalewa mnie ogrom niepotrzebnych treści, zazwyczaj nieprzyjemnych (kłótnie, wypadki, katastrofy i tym podobne). Spodobał mi się ten informacyjny detoks. Cieszę się nim już dziewiąty miesiąc i wszystko wskazuje na to, że tak pozostanie.
Podobno obecnie nasz mózg przetwarza w ciągu miesiąca tyle danych ile mózg naszych dziadków w ciągu całego życia. Jeśli sięgniemy jeszcze dalej wstecz, dowiemy się, że w 1472 roku najlepsza biblioteka na świecie Queens College w Cambridge posiadała księgozbiór liczący 199 książek. Obecnie każdego roku na świecie drukuje się ich około 300 tysięcy(1)! Codziennie procesujemy średnio 34 gigabajty danych, czyli odpowiednik 100 tysięcy słów(2).
Postęp technologii informacyjnych wydarza się tak szybko, że często przekracza zdolności adaptacyjne człowieka. Nie umiemy poradzić sobie z drastycznym wzrostem ilości bodźców i treści. Spada nasze skupienie, cierpi jakość podejmowanych decyzji, istotnie wzrasta poziom stresu i frustracji, poczucie zagubienia i dezorientacji, pojawiają się kłopoty ze snem. W psychologii powstało nawet specjalnie na tę okazję pojęcie syndromu zmęczenia informacją.
Zalew bodźców i danych powoduje, że nasz układ współczulny (część układu nerwowego odpowiedzialna za mobilizację organizmu) non stop trzyma nas w pogotowiu. Na dłuższą metę to nie tylko niezdrowe, ale wręcz nie do wytrzymania.
Z jednej strony dobrze o tym wiemy i narzekamy, że tak się dalej nie da, a z drugiej wcale nie tak łatwo jest nam podjąć działania, żeby ograniczyć ilość informacji z którymi codziennie mamy do czynienia. Winne temu są:
Przyzwyczajenia – większość osób zasypia ze smartfonem w ręku i sięga po niego tuż po przebudzeniu.
Oczekiwania społeczne – jeśli chcę odnieść sukces w pracy to muszę to wszystko OGARNĄĆ. Nie wypada też nie wiedzieć, co dzieje się na świecie.
Nowe formy utrzymywania kontaktów społecznych, których mamy dziś znacznie więcej niż nasi przodkowie.
Obawa przed przegapieniem ważnych informacji, czy dobrych okazji, tak zwany FOMO – fear of missing out.
Lęk przed byciem z samym sobą – dopuszczenia do głosu trudnych myśli i emocji, które na co dzień zagłuszamy bodźcami dostarczanymi z otoczenia(3).
Tu robię przerwę i pytam – czy obserwujesz zmęczenie zalewem informacji u siebie? Jeśli tak, to nie ignoruj go, bo prawdopodobnie rzutuje nie tylko na Twoją efektywność i jakość pracy, ale przede wszystkim na samopoczucie, poziom stresu i zdrowie. Nie zahamujesz postępu technologicznego, ale możesz zacząć korzystać z niego rozsądniej, oszczędniej. I jestem prawie pewna, że po pierwszym szoku – bardzo Ci się to spodoba.
Nie mam do przedyktowania złotej recepty na informacyjny detoks, ale kilka zmian, które wprowadziłam we własnej codzienności dało świetne efekty. Poniżej znajdziesz najważniejsze z nich. Nie wiem, czy u Ciebie będą równie skuteczne i pomocne, ale zachęcam, byś zastanowił się i popróbował. Dla własnego zdrowia i dobrego samopoczucia. Gdzieś tam jest na pewno rozwiązanie idealnie dopasowane do Twoich potrzeb.
Moje sprawdzone sposoby na radzenie sobie z natłokiem bodźców to:
Uważność i obserwacja. Żeby wiedzieć, w jakich obszarach życia, sytuacjach i okolicznościach dopada mnie przeładowanie informacjami, bacznie obserwuję swój poziom stresu i koncentracji, reakcje organizmu, zmęczenie. Gdy zauważę, że dobijam do kresu możliwości efektywnego procesowania danych – natychmiast robię przerwę, zamiast forsować swój umysł do wysiłku ponad jego możliwości. Czasem zdarza się to w środku ważnego zadania, nie ma rady. Wiem, że muszę je na chwilę odłożyć, chyba, że jestem gotowa zrobić spory kompromis na jakości jego wykonania.
Wieczorne ćwiczenia oddechowe. W moim przypadku świetnie sprawdzają się aplikacje Headspace lub Calm. To prawdziwy balsam dla umysłu, ulga po codziennym zgiełku informacyjnym, pośpiechu i stresie. Za pomocą narratora o kojącym głosie nauczysz się wyciszać gonitwę myśli w głowie i skupiać wyłącznie na bodźcach, które odczuwasz w danym momencie. To uspokaja, wycisza, koi. W ramach obu aplikacji znajdziesz kilka darmowych ćwiczeń, zdecydowanie warto je wypróbować.
Spacer. Czasem głowę chcę po prostu… przewietrzyć. Dopływ tlenu, ruch, rześkie powietrze działają oczyszczająco. Czuję się jakbym zrzucała niepotrzebny balast. Jeśli potrzebujesz szybkiego orzeźwienia, a nie jesteś w stanie wyjść na spacer, wypróbuj jedno z krótszych ćwiczeń oddechowych, do wykonania w każdym miejscu i czasie (na przykład 1 – 2 minutowe ćwiczenia oddechowe w Headspace lub po prostu trwające minutę głębokie oddechy, przy jednoczesnym skupieniu na tym, jak powietrze wpływa i wypływa z Twoich płuc).
Zapisywanie ważnych myśli i zadań. Ich natłok w głowie, zwłaszcza podczas pracy, jest jednym ze skutków przeciążenia. Najczęściej przypominam sobie o nich w najmniej odpowiednim momencie, kiedy nie mogę nic w ich sprawie zrobić, albo wolałabym skupić się na innym projekcie. Żeby położyć kres tej gonitwie, od razu zapisuję pomysły, zadania, pytania w notesie albo notatniku na telefonie. Umysł od razu uspokaja się, przestaje natrętnie przywoływać tą samą myśl w najmniej odpowiednich momentach, bo wie, że została ona utrwalona na zewnętrznej pamięci i nie przepadnie. Ta technika pomaga mi zwłaszcza przed snem, albo tuż po przebudzeniu.
Czas na myślenie w pracy. Wielokrotnie już o nim pisałam. To moment, który pozwala mi z zalewu nowych danych, zadań, celów, komunikatów i alarmów wydobyć to, co na prawdę ważne i poświęcić temu znakomitą większość mojej uwagi. Na tą godzinę odrzucam pośpiech, który jest wrogiem kreatywności. Pozwalam sobie płynąć i dywagować, rozważać rozmaite scenariusze, a potem układać je w bardziej konkretne plany. Łapię większą perspektywę, patrzę z tak zwanego dużego obrazka, a następnie połowę pomysłów, zadań i projektów odrzucam albo przesuwam w czasie. Wybieram te, które są w danym momencie najważniejsze i tak planuję swój czas oraz energię, żeby poświęcić im jak najwięcej uwagi, doprowadzić je do końca. Ta godzina tygodniowo to moje sito do wypłukiwania grudek złota (lub bursztynu:)) z mułu aktywności i informacji o małej wartości dodanej.
Efektywne formy komunikacji. Pracuję w korporacji. Codzienny zalew maili to niestety moja codzienność. Jednak cały czas, z uporem maniaka, staram się wpływać na moje najbliższe otoczenie, poszukując prostszych i bardziej efektywnych form komunikacji. Czasem to krótka rozmowa w cztery oczy, czasem telefon, kiedy indziej spotkanie w szerszym gronie. Za każdym razem zastanawiam się, co jest przedmiotem dyskusji, czego oczekuję ja jako nadawca i jaka forma dialogu pozwoli mi to w jak najkrótszy, najprostszy i najmniej energochłonny (dla wszystkich zainteresowanych, nie tylko dla mnie) sposób osiągnąć. Nawet jeśli nie zmienię w ten sposób świata, ani globalnej firmy – mogę zmienić swoje najbliższe otoczenie i sprawić, że będzie mu się pracowało lepiej.
Mniej relacji, inwestycja w ich jakość. Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale jakiś czas temu świadomie zdecydowałam, że ograniczę ilość relacji, w które inwestuję czas i energię. Nie lubię powierzchowności. Gdy się w coś angażuję, to na serio. Wolę więc mieć grono 20 przyjaciół i znajomych, z którymi na prawdę jestem w kontakcie, niż 200 o których niewiele wiem i których na siłę od czasu do czasu zagaduję. Wybrałam te relacje, które są ważne dla mnie i dla tej drugiej osoby. Które wnoszą coś do mojego życia i do których ja mogę i chcę coś wnieść. Staram się je regularnie pielęgnować. I bardzo mi z tym dobrze.
Nudne niedziele. Staram się je spędzać offline, z bliskimi, z książką, na spacerze. To mój dzień regeneracji, gdzie wszelkie zadania i dane ograniczam do minimum. Chcę się trochę ponudzić i nie mam z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia. Oczywiście nie zawsze wychodzi… ale nadal nad tym pracuję:).
Czystki w mediach społecznościowych. Po pierwsze korzystam z nich rzadko. Po drugie korzystam tylko z dwóch (Facebook, Instagram). Po trzecie z każdego z nich korzystam w konkretnym celu (Instagram – poszukiwanie estetycznych inspiracji w konkretnych obszarach; Facebook – śledzenie nowości na ważnych/ciekawych dla mnie kanałach i komunikacja z czytelnikami bloga). Zablokowałam wszelkie inne treści. Nie oglądam zdjęć znajomych (wolę obejrzeć je wspólnie z nimi w sobotni wieczór), przypadkowych treści, nie śledzę zmieniających się statusów. Wiem, nie każdemu to będzie odpowiadać. Dla mnie to jeden z elementów filtrowania zalewu informacji.
Nie dla programów informacyjnych. Postanowiłam oszczędzić sobie codziennej dawki złych informacji, kłótni, katastrof i całego tego jazgotu, którego w nich pełno. Chcę być świadomym obywatelem. Zależy mi, by wiedzieć, co dzieje się na świecie. Ale nie za wszelką cenę. Poza tym, jak już mówiłam – nie mam telewizora:). Ograniczam się więc do porannych wiadomości radiowych w drodze do pracy i gazet, w przypadku których to ja decyduję, co przeczytam, a czego nie.
Zakaz wstępu telefonu do sypialni. To postanowienie co prawda dopiero oczekuje na realizację, a dokładnie na zakup alternatywnego budzika. Nawyk zasypiania z telefonem w ręku i sięgania po niego jako pierwszą rzecz po przebudzeniu na tyle mi przeszkadza, że jestem zdeterminowana zamienić go na jakiś zdrowszy, na przykład na lekturę ciekawego artykułu.
A Ty, masz już jakieś sprawdzone sposoby na własny informacyjny detoks?
Źródła:
(1) W morzu informacji, Igor Rotberg, www.psychologia-społeczna.pl
(2) Jak wpływają na nas gigabajty danych, które pochłaniamy każdego dnia, Andrzej Fedorowicz, Focus.pl
(3) W morzu informacji, Igor Rotberg, www.psychologia-społeczna.pl