Dzisiejszy post będzie bardziej do oglądania niż do czytania. Wszystko dlatego, że trafiłam w tym tygodniu w przepiękne miejsce i narobiłam zdjęć, które oglądam w kółko i nie mam dość. Postanowiłam się więc nimi podzielić, mam nadzieję wywołując uśmiech na Twojej twarzy. A przy okazji wspomnieć o kilku ukochanych zimowych małych przyjemnościach. Zdjęcia robiłam w Czarnej Górze niedaleko Kłodzka. Nawet siarczysty mróz nie przegonił mnie z jednego z najpiękniejszych spacerów na jakich byłam ostatnimi czasy.
I właśnie ten spacer był pierwszą z ukochanych zimowych przyjemności, bo towarzyszyły mu nie tylko cudne widoki, ale też… skrzypiący śnieg. Kiedy dokoła robi się biało i mroźno, świat się całkiem zmienia. Robi się tajemniczo, spokojnie i wyostrzają nam się zmysły. Właśnie to skrzypienie śniegu przypomina mi, że jestem w innym świecie. Daleko przyjemniejszym niż miejska chlapa albo szaruga.
Łyżwy. Do piruetów mi daleko, przekładanka tyłem nadal pozostaje tylko w sferze aspiracji, ale jak tak sobie płynę po lodzie to uśmiecham się sama do siebie. A najbardziej na świecie lubię lodowiska pod gołym niebem. Swoją drogą, łyżwy to całkiem niezły trening!
Sanki i inne ślizgacze. Z górki na pazurki – to jest zabawa. W zeszłym roku odkryłam solidną górkę niedaleko domu, chyba wreszcie pora zaopatrzyć się w nowe jabłuszko (u Was to też się tak nazywa?) i iść pozjeżdżać z dzieciakami.
Orzeł w śniegu. Pojęcia nie mam dlaczego mnie to tak bawi, ale położyć się w białym puchu, pomachać rękami i nogami i wstać bez naruszania “rysunku” to dla mnie wielka frajda.
Bitwa na śnieżki. Muszę jeszcze coś dodawać? Szczęście i rumieńce do potęgi entej.
Kulig. Podczas miejskiego życia już prawie zapomniałam, że coś takiego istnieje, a w tym roku nadarzyła się wreszcie okazja, żeby kolejny raz wziąć udział w kuligu. Ostatecznie niestety nie wypaliła, ale zdążyłam już powspominać, jaka to dobra zabawa i teraz kombinuję jak się na niego wybrać.
Grzane piwo z sokiem imbirowym. Jak już wrócę z tego spaceru/ kuligu/ sanek, to miło się czymś rozgrzać. A wtedy na pierwszy plan wysuwa się pyszna herbata, gorąca czekolada albo właśnie ukochane piwo z sokiem imbirowym. A że pijam je tylko zimą, to smakuje wyjątkowo.
Pieczony oscypek. Mmmmm… Najlepiej z żurawiną. Jeden z ulubionych górsko-zimowych przysmaków do zrobienia bez większych problemów również w mieście. Przepis znajdziesz na przykład tutaj.
Szyszka. Nie, tym razem nie ta z drzewa, ale z ryżu preparowanego. Nieodłącznie kojarzy mi się z Krupówkami i feriami zimowymi. Jakiś czas temu zaczęliśmy robić je również w domu, na przykład według tego przepisu.
Wieczór przy kominku. Za oknem śnieżyca, mróz, a Ty w ciepłych skarpetkach siedzisz, grzejesz się i patrzysz w ogień. Ja mogę tak godzinami, dlatego w naszym nowym mieszkaniu nie zabraknie właśnie kominka. Już nie mogę się doczekać tych wieczorów.
Budowa karmnika. Uwielbiam majsterkować i uwielbiam robić pożyteczne przedmioty. Karmnik jest całkiem prosty do wykonania (na przykład według tej instrukcji) i umożliwia potem zabawę w małego ornitologa. Jeśli umieścisz go niedaleko okna – siedzisz w ciepełku, przyklejasz nos do szyby i obserwujesz, kto się u Ciebie stołuje.
Sauna. Po zimowym spacerze pozwoli się wygrzać, zrelaksować. Zamiast wskakiwać prosto z niej pod zimny prysznic – można dać nurka w zaspę. Niesamowite uczucie.
A Ty, masz swoje zimowe małe przyjemności? Pamiętaj, by znaleźć na nie chwilę w codziennym zgiełku, bo to one sprawiają, że żyje się przyjemniej, a dni nabierają znaczenia.