Serio? To już miesiąc minął? Ale jak? Ale kiedy? Listopad nabrał u mnie mocnego tempa i dni upłynęły mi wyjątkowo szybko. Niekoniecznie lubię taki pośpiech, ale czasem nie do końca da się nad nim zapanować. A że wiązał się z wieloma przyjemnymi projektami – nie narzekam.
Było w listopadzie
Listopad zaczął się przede wszystkim od urlopu, który pozwolił mi nabrać sił. Wyjechaliśmy w zaciszne miejsce, nie robiliśmy żadnych planów, dni płynęły pod znakiem długiego spania, spacerowania, dbania o siebie, braku pośpiechu i czytania książek (a właściwie książki). Jestem z siebie bardzo dumna, bo w 7 dni zaliczyłam 5 treningów i czułam się po nich fantastycznie. Pisałam Wam już, że ze sportem najtrudniej mi zawsze zacząć (po niedyspozycji zdrowotnej), urlop był więc doskonałą okazją. Po urlopie musiałam obniżyć intensywność treningów, ale udało mi się złapać rytm i podtrzymywać motywację.
Książką, którą czytałam i przemyśliwałam przez cały urlop była “Insight” Michała Pasterskiego. To pozycja, której nie “łykniecie” w dwa wieczory, nie warto. Trzeba czytać ją powoli, wykonując ćwiczenia i zastanawiając się, co to wszystko co Michał opisuje właściwie dla nas oznacza. A opisuje metodę pracy nad sobą, która pomoże osiągnąć wyższy stopień samoświadomości, czy jak nazywa to sam autor – stan mentalnej dojrzałości. Mowa będzie o potrzebach, wsłuchiwaniu się w siebie, szukaniu własnej drogi, słuchaniu intuicji, ciekawości, akceptacji i wielu innych fascynujących aspektach obcowania z samym sobą. Od dłuższego czasu interesuję się tą tematyką, przeczytałam już sporo książek, ale “Insight” jest wyjątkowa, bo nie dość, że kompletna, to jeszcze napisana zrozumiałym i przystępnym językiem. Idealny prezent pod choinkę dla każdego, kto chce się rozwijać.
Druga pozycja, którą wreszcie przeczytałam w listopadzie to kultowa “Getting Things Done” Davida Allena. Wreszcie – bo od dawna się do niej zabierałam, ale jakoś nie mogłam się wciągnąć. Aż tu nagle przyszło mi… przygotować warsztaty dla mojego zespołu na ten temat. Stwierdziłam, że lepszego momentu na zapoznanie się z nią nie będzie i zabrałam się do czytania. Koncept jest bardzo prosty i jeśli umiecie się organizować, to pewnie stosujecie już 80% z tego o czym pisze Allen, ale i tak znalazłam w niej kilka nowych, ciekawych pomysłów. Wzbogaciła też moje zrozumienie mechanizmów funkcjonowania umysłu, pamięci, koncentracji. Dzięki niej zdecydowanie łatwiej wytłumaczyć drugiej osobie, jak zarządzać zadaniami. To pomocne w moim przypadku – intuicyjnie umiem to robić, ale ciężko mi nauczyć tego innych, bo pewne rzeczy wydają się oczywiste.
Bardzo spodobała mi się koncepcja “zgrywania” bałaganu z głowy na “pamięć zewnętrzną”, tak żeby wyciszyć i uspokoić umysł. Stosuję ją od dłuższego czasu, ale dość spontanicznie, a tu znalazłam inspirację do wdrożenia jej w życie w nowych obszarach. Ciekawa jest również część o grupowaniu zadań do wykonania na listach, które będziemy przeglądać w określonych kontekstach – na przykład listę zakupów robię najczęściej na telefonie, bo mam go zawsze przy sobie, a listę zadań na dany dzień wpisuję w poranne godziny kalendarza, bo wtedy zazwyczaj go przeglądam i przypominam sobie, co jest do zrobienia.
No i wreszcie w “Getting Things Done” autor tłumaczy i rozkłada na czynniki pierwsze korzyści płynące z cotygodniowych podsumowań. Zgadzam się, że to kluczowe narzędzie do osiągania dobrych rezultatów (jeśli nie czytaliście, zajrzyjcie koniecznie do posta Podsumowanie. Podstawowe narzędzie postępu). Mimo, że książka momentami jest “ciężkawa” i wymaga skupienia – polecam wszystkim tym, którzy operują na co dzień w środowisku wielozadaniowym i chcieliby uporządkować swoją pracę, przestać gonić w piętkę. Na pewno znajdziecie w niej całą masę inspiracji.
W listopadzie nie brakło też przygotowań do … grudnia. Przede wszystkim wybraliśmy rodzinę, dla której przygotowujemy Szlachetną Paczkę (bierzecie udział?) i poszła w ruch cała machina logistyczna. Jak co roku zaangażowało się kilkadziesiąt osób, trzeba było podzielić sprawunki, podsumować budżet, rozdzielić zadania. Poszło jednak jak po maśle i już w najbliższy weekend powinniśmy mieć wiele prezentów do dostarczenia naszej rodzinie. Zbieranie, pakowanie, transport – będzie się działo!
Przedsmak grudnia zapewniło mi też tworzenie świątecznych kartek dla rodziny i przyjaciół (czytaliście post?). Co roku robię je samodzielnie, to już moja mała tradycja kreatywnego przygotowania się do Bożego Narodzenia. Nie zapisałam się ostatecznie na kurs tworzenia grudniownika, bo stwierdziłam, że mam już tyle zadań i pomysłów, że tylko wszystko realizowałabym w pośpiechu, a przecież nie o to chodzi. Cały czas uczę się odpuszczać. Udało mi się za to uzupełnić jesienny rozdział w project life, przypominając sobie przy okazji najprzyjemniejsze migawki z ostatnich miesięcy.
Ciekawe linki, które wpadły mi w oko w listopadzie:
- Filozoficznie o tym, po co nam miłość
- Michael Hyatt o wytrwałości
- Mateusz Grzesiak o radzeniu sobie z trudnymi emocjami
- Jak się promować, by się nie ośmieszyć
Będzie w grudniu
Oj, planów na grudzień jest sporo, ale zmierzają zdecydowanie w stronę klimatycznego oczekiwania na Święta, a nie biegania z miejsca w miejsce z wywieszonym językiem. Pierwszy grudniowy projekt miał miejsce już… 1.12. Podjęłyśmy się z koleżankami z pracy małego, eksperymentalnego projektu – Dnia Dziękowania. Pomysł był banalnie prosty – ponieważ w pracy zazwyczaj skupiamy się na tym, co jeszcze jest do zrobienia, co poszło nie tak i trzeba to poprawić oraz jak szybciej zrealizować kolejne zadania, postanowiłyśmy zachęcić innych, by tym razem na chwile się zatrzymali, pomyśleli o tym, co poszło ostatnio świetnie i podziękowali temu, dzięki któremu udało się osiągnąć sukces, bo pomógł, dołożył cegiełkę, doradził, wsparł.
Przytaszczyłyśmy do biura kilka gadżetów do okazywania wdzięczności – kolorowe gerbery, małe czekoladki, kartki okolicznościowe. Każdy mógł przyjść, wyposażyć się w “akcesoria do dziękowania” i okazać wybranej osobie/osobom wdzięczność. W całym pomyśle nie chodziło oczywiście o same przedmioty, ale o wzbudzenie zaangażowania, wywołanie odpowiedniej atmosfery, danie impulsu. Do końca nie byłyśmy pewne, jak ta nasza spontaniczna akcja zostanie odebrana – czy ludzie się zaangażują i podłapią pomysł, czy też kompletnie nie przypadnie im do gustu i uznają go za sztuczny. Reakcja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Chyba po żadnym projekcie nie zebrałyśmy tylu pozytywnych opinii, co po tym. Dobra energia wręcz eksplodowała w biurze, zaangażowali się prawie wszyscy a ludzie przez cały dzień gratulowali pomysłu i dziękowali za “jeden z najprzyjemniejszych dni jakie mieli ostatnimi czasy w biurze”.
Wyciągnęłam 3 wnioski. Po pierwsze – jeśli masz pomysł, w który wierzysz, ale boisz się odrzucenia, ośmieszenia to przestań i zrealizuj go. W końcu wierzysz w niego nie bez powodu, prawda? Na świecie jest na prawdę mało ludzi, którzy robią swoje mimo ryzyka, przeciwności, braku popularności. I zazwyczaj ostatecznie to właśnie oni odnoszą największe sukcesy, bo mają odwagę iść pod prąd. Po drugie – proste pomysły są najlepsze, na prawdę nie potrzeba wiele, żeby stworzyć dobrą atmosferę. Po trzecie – dawanie ludziom dobrej energii wyzwala nieprawdopodobne pokłady zaangażowania i jest bardzo ważne w każdej dziedzinie naszego życia.
Kontynuując wątek dobrej atmosfery – ogarnął mnie już kompletnie świąteczny nastrój. Robię i wysyłam kartki, palę cudne zapachowe świece (Winter Glow od Yankee Candle absolutnie mnie oczarowała i zapachem i wydajnością, mimo, że do tanich nie należy). W grudniowych planach przedświątecznych mam jeszcze:
- dekorację domku z piernika (dostałam już upieczoną bazę)
- pieczenie pierniczków
- kompletowanie i piękne pakowanie prezentów (60% już udało mi się zgromadzić, brawo ja:))
- słuchanie w kółko Michaela Bublé i polskich piosenek świątecznych
- zakup choinki i dekorowanie domu – wiadomo
- wizytę na świątecznym jarmarku
- świąteczne spotkania z przyjaciółmi i wręczanie prezentów
Mało odkrywcze? Ale jakie przyjemne! W grudniu nie silę się na żadne wynalazki, tradycja rządzi! Budowanie i przeżywanie świątecznej atmosfery sprawia mi wielką przyjemność, a do jednej z ulubionych czynności należy… dopieszczanie szczegółów. Malutkie, pięknie zapakowane upominki dla mojego zespołu, zapachy, ciepłe skarpetki, szczere życzenia i spokojny czas z przyjaciółmi i rodziną to te elementy, które “robią” mój grudzień.
Nie mam na ten miesiąc wielkich planów książkowo – rozwojowych, bo czas zamierzam raczej spędzać z innymi, ale w prezencie dla siebie chciałabym wreszcie przeczytać „Z wielką odwagą” Brené Brown. Zabieram się do niej już trzeci miesiąc, a mam takie przeczucie, że będzie to dla mnie ważna książka. W kalendarzu mam też ciekawe szkolenie o tym, jak najlepsi szefowie radzą sobie z emocjami współpracowników. Czekam z niecierpliwością, żeby poszerzyć swoją na razie intuicyjną “wiedzę” w tym zakresie. To według mnie jeden z najtrudniejszych i najważniejszych aspektów zarządzania ludźmi.
Oprócz tego będę na pewno pamiętać, żeby wyjątkowo skupić się na mówieniu tym, z którymi żyję i pracuję, co w nich cenię i czego życzę im w nowym roku. Nie dlatego, że tak trzeba, ale dlatego, że chcę. W grudniu robię się do bólu sentymentalna i kompletnie się tego nie wstydzę.
Po Świętach planuję z kolei przemyśleć i podsumować 2016 rok – pod wieloma względami był dla mnie wyjątkowy. Chyba nigdy wcześniej nie uaktywniłam się w tylu nowych obszarach, z których każdy przyniósł mi wiele satysfakcji i dużo mnie nauczył. To był zdecydowanie rok dbania o siebie i rozwoju. Zastanawiam się jeszcze nad formą podsumowania, być może po prostu spiszę swoje przemyślenia, ważne wydarzenia, albo posłużę się schematem wyniesionym ze szkoleń coachingowych (za co w 2016 jestem wdzięczna sobie, za co innym, a za co losowi/Bogu?). Podsumowaniem przynajmniej częściowo podzielę się z Wami na blogu, żeby zachęcić Was do takiej formy autorefleksji i podrzucić kilka praktycznych pomysłów. Na pewno spiszę sobie też pare planów – inspiracji na 2017. Już jestem ciekawa, co przyniesie.
No i na koniec z rzeczy całkiem prozaicznych chciałabym w grudniu uporać się z trzema tematami. Po pierwsze załatwić wszelkie formalności związane z zakupem mieszkania (tak na prawdę ta działka zajmuje mi ostatnio wiele czasu, ale nie chcę Was tym zanudzać). Po drugie zrobić rundkę po lekarzach i wykonać wszystkie okresowe badania – przegląd techniczny. Po trzecie – przemyśleć na nowo organizację swojej pracy na kolejne miesiące, zastanowić się nad kluczowymi obszarami do wzmocnienia, kompetencjami do nabycia, zaplanować wszystko tak, żeby zredukować poziom stresu i presję czasu, które ostatnio dały mi się mocniej we znaki. Krok w tył i spojrzenie z perspektywy – od tego zacznę. No to do roboty!