Ten post miał się pojawić we wtorek z samego rana i miał być o czymś zupełnie innym. Wszystko sobie rozplanowałam, przygotowałam, nawet rozpisałam w punktach. Siadłam do laptopa i poczułam, że… nie dam rady. Bo jestem zmęczona, bo kiepsko się czuję, bo przeszarżowałam z ilością planów i projektów, które wzięłam na barki, bo miałam trudny dzień w pracy i humor jakiś taki podły. Musiałabym się zmusić do pracy nad nim, a przecież nie o to chodzi. Dlatego postanowiłam zrobić to, co nadal przychodzi mi z dużym trudem ale ciągle się tego uczę. Coś, czego długo nie umiałam w ogóle. Odpuścić sobie.
Jestem z gatunku tych obowiązkowych i odpowiedzialnych – jak założę, że coś zrealizuję, to tak ma być. Myśl, że mogłabym nie wywiązać się z zadeklarowanej aktywności niemiłosiernie uwiera – no bo jak to, chcę coś zrobić i to jest ważne, ale brakuje mi czasu albo siły? Trzeba je przecież wykrzesać, odpocznę później. Tak myślałam kiedyś. Ale udało mi się do pewnego stopnia to zmienić, bo życie z nadodpowiedzialnością jest… wykańczające. Jeśli masz tak samo – może poniższe kroki, które pomogły w moim przypadku będą miały wartość i dla Ciebie.
Co jest dla mnie ważne?
Bardzo często zadaję sobie to pytanie, bo świetnie mnie “pionizuje”. Pozwala wrócić na właściwe tory, kiedy zapętlę się w gonitwie i nadmiarze obowiązków. Działa analogicznie do przycisku “reset” w dawnych komputerach. Przede wszystkim – łapię dzięki niemu ponownie właściwą perspektywę, przypominam sobie, jak wiele rzeczy mam i za ile jestem wdzięczna. Ja wiele dobrego codziennie mnie spotyka. Potem myślę o tym, na czym chciałabym się skupić na przyszłość, co powinno zajmować czas, energię, czym powinnam tak na prawdę się przejmować, emocjonować. I, niespodzianka, nigdy nie dochodzę do tego, że najważniejsza jest pusta skrzynka odbiorcza, dotrzymanie terminu o którym za tydzień nawet nie będę pamiętać, bo wcale nie jest ważny, czy przekonanie kogoś do mojej racji w spornej kwestii.
Przypominam sobie za to, że na prawdę zależy mi na samej sobie (o tym za chwilę), na rozwijaniu swoich zainteresowań, spędzaniu czasu wysokiej jakości z bliskimi i umacnianiu relacji. A to właśnie te trzy rzeczy pierwsze idą do optymalizacji, kiedy wybucha kolejny “pożar”. Bo w tych obszarach nikt nade mną nie stoi, nikt nie wyznacza mi “deadlinów”, nie rozlicza z rezultatów – ale czy to powód, dla którego powinnam je zaniedbać?
Ważne są też dla mnie kluczowe obowiązki w pracy, bycie dobrym szefem, rozwijanie mojego zespołu, dostarczanie rezultatów. Tyle, że tak na prawdę, jeśli tego nie dopilnuję, w mój kalendarz wkrada się coraz więcej i więcej czynności o dużo mniejszym znaczeniu i wartości dodanej. Każda z osobna wygląda niewinnie i oczywiście “trzeba ją zrobić”. Tyle, że gdy je zsumuję – nie mam już czasu na nic innego. Dlatego absolutnie kluczowa dla mniej czynność, to zatrzymanie się przynajmniej raz na tydzień, by zadać sobie to proste i potężne pytanie: “co jest dla mnie ważne?”.
Praktyka, praktyka, praktyka
Pewna mądra osoba zwróciła mi jakiś czas temu uwagę, że ja to muszę wszystko zrobić na 100%. I miała świętą rację. Bo świadomość, że mogłabym coś zrobić lepiej, ale tak się nie stało jest dla mnie nieprzyjemna. Po prostu wszystko ma być wysokiej jakości, bez odstępstw od normy. Ma to swoją dobrą stronę – szef zazwyczaj jest zadowolony, inni chwalą, że można na mnie polegać. Ale ma też OGROMNY koszt psychiczny. Dlatego wzięłam sobie tą radę do serca i zaczęłam… trenować wykonywanie zadań na 50 – 80%. Nie będzie idealnie? Trudno. Ktoś się skrzywi, bo przyzwyczaił się do innego standardu? Przeżyję. Popsuję sobie u kogoś opinię, bo spodziewał się więcej? Mój wybór.
Przyznaję, trudno wyćwiczyć takie podejście i ja nadal jestem “w drodze”, ale jest to bardzo wyzwalające. Większość z nas jest swoim największym krytykiem i stawia sobie najsurowsze wymagania, o których inni nawet nie pomyśleli. Ale czy warto pracować po 14 godzin dziennie, by awansować o rok szybciej? Czy warto angażować się w krocie przedsięwzięć, tylko dlatego, że ktoś nas do nich zaprasza? Czy warto się zgadzać na kolejny obowiązek, tylko dlatego, że nie mamy odwagi odmówić? Moim zdaniem nie warto. Ale szanuję, że ktoś może mieć inne zdanie – po prostu daję sobie możliwość wyboru. Daję sobie prawo, by nie zrobić wszystkiego najlepiej.
Za pierwszym razem to podejście jest wręcz nie do zniesienia. Świadomość, że stać nas na więcej bez przerwy kołacze w głowie. Ale przy kolejnej próbie jest już trochę łatwiej. A potem, krok po kroczku oswajamy się z tą nową rzeczywistością. Nie zrozum mnie źle! Nie namawiam Cię tu, żeby zacząć wszystko dokoła olewać i wykonywać poniżej swoich możliwości. Nadal jest wiele takich obszarów, gdzie celuję w stówę. Ale to nie są wszystkie obszary, ani nawet większość. I uczę się akceptować brak komfortu i trudne emocje jakie się z tym wiążą. Im więcej trenuję, tym jest łatwiej.
Wkurzą się? To trudno…
Odmówić sobie to jedno, ale odmówić innym… to dopiero jest wyzwanie. Tak bardzo zależy nam na ich opinii, że gubimy w tym wszystkim siebie. Żeby nie wkurzyć szefa, partnera, koleżanki z pracy czy teściowej – kawałek po kawałku odpuszczamy siebie. Rezygnujemy z odpoczynku, z tego co kochamy, z odrobiny lenistwa. Ale czy to nie jest zbyt wysoka cena? Zastanawiasz się czasem, jak wiele Twoich aktywności i decyzji bierze się z oczekiwań innych, a nie z tego, co Ty uważasz za istotne?
Mam też w sobie ten wewnętrzny głos, który podpowiada “inni jeszcze siedzą w biurze i pracują po godzinach, a Ty wychodzisz. To ich może wkurzyć, ktoś pomyśli, że za mało się przykładasz”. Ale staram się mu zawsze odpowiadać, że oni wybrali tak, a ja wybieram inaczej. I jestem przygotowana na konsekwencje. Czy to będzie negatywna emocja ze strony osoby, której odmawiam spotkania, czy słabszy wynik i gorsza ocena, czy zwłoka w odpowiedzi na maile – stawiam sobie granicę, do której daję z siebie wszystko, a za którą odmawiam i wybieram siebie. Masz taką granicę? Czujesz, że jest w dobrym miejscu? Służy Ci, czy raczej jest tak odległa, że zdążysz się wykończyć zanim pomyślisz, żeby odpuścić?
Radzenie sobie z emocjami innych to trudna sprawa, ale da się ją oswoić. Za pierwszym razem przeżywamy mocno, za piątym się przyzwyczajamy. Oprócz tego mamy skłonność do drastycznego nadinterpretowania tego, co myślą o nas inni. Skrzywił się na ułamek sekundy? Na pewno ma mnie za lenia, nieroba i głupka. Rzuciła jakąś zgryźliwą uwagę? Myśli, że jestem do niczego, pewnie inni też są tego zdania i pewnie mają rację. Uwolnienie się od tych nadinterpretacji i skupienie na faktach to ważny krok na drodze do nauki odpuszczania. Jeśli chcesz wiedzieć, jak oceniają Cię inni – po prostu ich zapytaj, niczego nie zakładaj i nie wnioskuj. A nawet jeśli spotkasz się z negatywną opinią – masz święte prawo nie wziąć jej do siebie. Nie żyjesz w końcu pod dyktando innych.
A co jeśli już dojdzie do konfliktu na tle odpuszczania? Próbuję zawsze wytłumaczyć, jak wygląda sytuacja, moje cele, priorytety, skąd biorą się moje decyzje (np. “jeśli zaangażuję się w Twoje zadania, to nie będę mogła zrobić XYZ, a od tego zależą nasze wspólne wyniki”). Tylko raz, nie chodzi o to, żeby się tłumaczyć, ale żeby dać perspektywę. Jeśli to nie pomaga, korzystam z mojego prawa decydowania o sobie samej i po prostu akceptuję konsekwencje, nawet jeśli krótkoterminowo nie są przyjemne. Zawsze pamiętam, że mam dwie drogi, nikt nie zmusza mnie do pójścia na przekór sobie. Czasem to robię, bo tak jest łatwiej, bo nie lubię konfliktów, bo chcę utrzymywać dobre relacje. Ale coraz rzadziej, bo coraz bardziej szanuję siebie i swoje samopoczucie.
Miłosierdzie dla samego siebie
I to jest właśnie kolejny punkt na mojej liście. Wyrobienie w sobie nawyku dbania o siebie tak bardzo jak dbamy o innych jest kluczowe! Przeczytałam ostatnio w “Charakterach” cytat, który zrobił na mnie wielkie wrażenie:
Gdybyśmy traktowali innych ludzi tak, jak traktujemy samych siebie, poszlibyśmy do więzienia.
Michael Randolph
Smutne, ale bardzo prawdziwe! Najprościej jest zrezygnować ze swojego czasu, bo nikt inny nie będzie miał o to pretensji. Najprościej eksploatować się bardziej, bardziej i bardziej – bo nikt nie zaprotestuje. Tylko czy na prawdę chcesz przejść przez życie rezygnując z siebie? Ze swojego zdrowia, wolnego czasu, pasji, ważnych relacji, odpoczynku, duchowości, rozwoju? Tylko dlatego, że ktoś trzeci tego się domaga? Albo dlatego, że to pozwoli Ci trochę więcej zarobić lub zyskać jakiś wystawny tytuł? Wydaje nam się, że nasze życiowe zasoby są niewyczerpane i możemy na okrągło zasuwać, ale tak nie jest. Dlatego bardzo Cię proszę – zastanów się, czy dbasz o siebie i stawiasz swoje własne dobro na pierwszym, lub przynajmniej jednym z czołowych miejsc.
FOMO
To angielski skrót od fear of missing out, czyli strach przed przegapieniem czegoś, strach, że coś nas ominie. Padłam jego ofiarą w listopadzie. Już wiem, że nabrałam za dużo na swoje barki. Na papierze wszystko wyglądało świetnie, tylko, że w rzeczywistości nie było już tak różowo. Wydawało mi się, że z niczego nie chcę i nie mogę zrezygnować, bo wszystkie te plany były bliskie mojemu sercu i na pewno jakoś to będzie. Oczywiście mogłam podjąć inną decyzję, ale byłaby dla mnie nieprzyjemna. Postanowiłam więc oszczędzić sobie goryczy rezygnacji i poczucia, że coś mnie omija i … zapłaciłam za to przemęczeniem, dużym stresem. Może następnym razem będę mądrzejsza.
No właśnie, wiesz co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? Że za każdym razem kiedy przesadzę i dostanę nauczkę, żeby częściej odpuszczać, wydaje mi się, że teraz to już nie popełnię tego błędu. W końcu już wiem, będę się pilnować. Ale potem okazuje się, że to jest ciągła praca, nie jednorazowa nauczka. Umiejętności odpuszczania chyba nie da się raz a dobrze opanować, jak czytania czy jazdy na rowerze. Trzeba ciągle mieć się na baczności i utrwalać w sobie sposób myślenia, nawyki i narzędzia, które będą nam służyć i zadziałają, kiedy przyjdzie pora.
Wiesz co sobie powtarzam? Że decyzja o zadbaniu o siebie i odpuszczeniu sobie tego, co mi nie służy, to powód do dumy, nie do skrępowania. Że moim najważniejszym zobowiązaniem jest to, wobec samej siebie. I że 95% rzeczy, którymi się przejmuję, w dłuższej perspektywie nie będą miały żadnego znaczenia. A jak jest z tym odpuszczaniem u Ciebie?