Oto jest pytanie. Jak się okazuje niezwykle ważne, bo wpływa bezpośrednio na nasze strategie myślenia i działania, ale też komfort życia. Dlatego uznałam, że warto przystanąć i chwilę się nad tym zastanowić. Pewnie, że da się to połączyć – tylko jak? Trzeba wiedzieć do której postawy mi bliżej i co to dla mnie oznacza. Rozumieć, jak mi to w życiu pomaga, ale też jakie niesie ze sobą koszty i ryzyka. Mieć jasność, co w związku z tym warto ćwiczyć i nad czym pracować. Im dłużej o tym myślę, tym ważniejsza wydaje mi się ta refleksja. Ale od początku.
Dwie postawy: maksymaliści i satysfakcjoniści
Nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła od uporządkowania i definicji:). Mocno generalizując, w życiu można przyjmować jedną z dwóch postaw. Maksymalista to człowiek, który prze do przodu. Stawia sobie ambitne cele i dąży do ich realizacji w jak największym stopniu. Jest zdeterminowany, wytrwały, uparty. Chce mocniej, bardziej, szybciej, więcej, lepiej, dalej. Kiedy osiąga to co sobie założył, najczęściej od razu myśli “co dalej?”. Nie lubi stać w miejscu, potrzebuje się rozwijać, planować, realizować marzenia. Dzięki temu najczęściej osiąga sukcesy. I cieszy go to zdobywanie szczytów. Zdecydowanie bardziej niż samo bycie na szczycie – bo to ostatnie jest ekscytujące tylko przez chwilę, szybko jednak trzeba zacząć rozglądać się za kolejnym wyzwaniem. Maksymalista poszukuje raczej rozwiązań doskonałych, niż wystarczająco dobrych, ma skłonności do perfekcjonizmu i wysokie oczekiwania. Nie cierpi, gdy coś go omija.
Taka postawa z jednej strony pomaga osiągać sukcesy, niesie jednak ze sobą spore koszty. Często prowadzi do frustracji, jeśli sprawy nie idą według planu i oczekiwań. Wymaga dużo wysiłku – jeśli maksymalista dochodzi do swoich granic to… nierzadko przesuwa je dalej, by osiągać wyznaczone cele. Choć czasem zdrowiej byłoby swoje granice (zwłaszcza zdrowotne i psychiczne) uszanować. Paradoksalnie rzadziej bywa zadowolony z siebie, bo zawsze jeszcze coś można poprawić, mieć więcej, być dalej, wyżej. Dręczy go uczucie ciągłego niedostatku.
Oprócz maksymalistów, mamy też na świecie… satysfakcjonistów. To z kolei ludzie, którzy umieją cieszyć się tym co mają, są wdzięczni za to gdzie są. Nie czują aż takiej potrzeby parcia naprzód, wyznaczania sobie coraz to nowych celów. Jest im dobrze w danym miejscu i lubią się tym w spokoju cieszyć. Zamiast poszukiwać rozwiązań idealnych, godzą się na rozwiązania wystarczająco dobre. Zamiast skupiać się na tym, co ich ominęło, kładą nacisk na to, co się wydarzyło. Nie zastanawiają się, co by było gdyby, albo jak mogłoby być inaczej. Nie prą do przodu w takim tempie jak maksymaliści, ale też nie płacą tak wysokich kosztów.
No to teraz szczerze – do której z tych postaw Ci bliżej? I w jakich sytuacjach? Nie szufladkuj się, nie o to w tym artykule chodzi. Myślę, że każdy z nas bywa i jednym i drugim – zależnie od kontekstu, okoliczności. Po prostu pomyśl nad tym chwilę i zastanów się, którą z tych strategii przyjmujesz w domu, w pracy, wobec rodziny, wobec przyjaciół, wobec współpracowników, wobec samego siebie. Pomyśl jakie masz z tego korzyści i jakie płacisz koszty. Czy czujesz się z tym ok, czy Ci to służy? A może masz dość i potrzebujesz coś zmienić? Może jako maksymalista czujesz się zmęczony i wypalony, albo sfrustrowany, że sprawy nie posuwają się naprzód? A może będąc ostatnio satysfakcjonistą, chcesz coś w życiu zmienić, zrobić krok naprzód?
Dzisiejszy tekst kieruję głównie do maksymalistów, bo sama jestem ostatnio bliżej tej postawy i… zmęczyłam się. Zaczęłam więc myśleć i szukać, co z tym zrobić. Chcę wrócić do równowagi i w pełni nacieszyć się tym, gdzie jestem, odpocząć zanim pójdę dalej. Nie martwić się, że coś mnie ominie. Nie stanę w miejscu – to nie ja, ale też nie będę na siłę wyrywać się do przodu. Poczekam, aż rzeczy potoczą się swoim tempem. Nie będę przyspieszać i chcę czuć się z tym dobrze, przegonić poczucie winy.
Jeśli należysz do tej drugiej grupy i potrzebujesz motywacyjnego kopa, by ruszyć naprzód – nic się nie martw! Szykuję całą serię wpisów, która będzie specjalnie dla Ciebie! Tymczasem zajrzyj koniecznie do wcześniejszych artykułów – szczególnie polecam ten, ten i ten. W końcu to blog o rozwoju osobistym, więc inspiracji do działania jest tu co niemiara:).
Poczucie niedostatku
O poczuciu niedostatku, które często trapi maksymalistów zaczęłam myśleć czytając książkę Brené Brown “Z wielką odwagą”. Przyznaje jej pełną rację – dzisiaj najczęściej skupiamy się na tym, czego nie mamy, zamiast dostrzec to, co jest! W swojej książce Brené przywołuje cytat innej autorki, który bardzo mnie poruszył:
“W przypadku moim i wielu z nas, pierwszą myślą po przebudzeniu jest: “za krótko spałem”. Kolejna brzmi: “Mam za mało czasu”. Bez względu na to czy jest to prawdą czy nie, myśl o niedostatku pojawia się w naszym umyśle automatycznie, zanim jeszcze zdążymy ją zakwestionować lub zastanowić się nad nią. Większość godzin i dni naszego życia spędzamy słuchając, wyjaśniają, narzekając lub martwiąc się tym, czego nam brakuje. Zanim jeszcze usiądziemy na łóżku, zanim nasze stopy dotkną podłogi, już jesteśmy nie tacy, jacy powinniśmy być, już spóźnieni, już coś tracimy, już czegoś nam brakuje. Gdy wieczorem kładziemy się do snu, nasze umysły już układają litanię rzeczy, których tego dnia nie dostaliśmy, albo nie zrobiliśmy. Idziemy spać przytłoczeni takimi myślami i budzimy się w zadumie nad naszymi brakami… Ten wewnętrzny stan niedostatku, ten sposób myślenia zorientowany na brak jest źródłem naszej chciwości, naszego uprzedzenia i sporów, które toczymy z życiem.”
L. Twist, “The soul of Money: Transforming Your relationship with money and life”. Cytat zaczerpnięty bezpośrednio z książki Brené Brown “Z wielką odwagą”.
Poczucie niedostatku zawiera w sobie ogromną pułapkę – można gnać, gnać i gnać a niedostatek będzie rósł, rósł i rósł. Bo dopóki nie zmienimy sposobu myślenia – nigdy, przenigdy go nie nasycimy. Im więcej będziemy mieć, tym więcej będziemy chcieć i wcale nie mówię tu o rzeczach materialnych, choć ich także to dotyczy. Zastanów się, jak jest z tym u Ciebie drogi maksymalisto.
Ja przyznaję – dotyczy mnie to. Nie lubię, gdy coś mnie omija. Myślę o tym, co jeszcze chciałabym stworzyć, zrealizować, mieć. Denerwuję się, gdy nie posuwam się naprzód, tak jakby miejsce w którym jestem obecnie było mało wartościowe – a to nieprawda. Jestem z niego bardzo zadowolona, tylko czasem nie umiem go docenić, nie poświęcam na to wystarczająco dużo czasu. Wybiegam w przyszłość, zamiast pozwolić sobie nacieszyć się teraźniejszością. Ale jestem już tego świadoma i mogę nad tym pracować.
Czy to oznacza, że porzucę wszystkie marzenia, plany, dążenia i od teraz będę tylko trwać? Oczywiście, że nie. Ale mogę wprowadzić do swojego życia pewne nawyki, rytuały, ćwiczenia, które pomogą mi wyważyć moje podejście! Nauczą mnie zwracać większą uwagę i poświęcać czas na docenianie tego, co mam. Nie muszę przecież zawracać kursu o 180 stopni, mogę go tylko lekko skorygować i poczuć się dzięki temu znacznie bardziej komfortowo i radośnie. Tylko jak to zrobić?
Mój plan równoważenia poczucia niedostatku
Plan jest prosty. Dobre, szczęśliwe życie to nic innego niż suma dobrych, szczęśliwych dni. Nie zaczyna się “jutro”, “za rok”, “kiedy już dostanę awans”, “gdy przeprowadzę się do większego mieszkania”. Zaczyna się dziś i trwa każdego następnego dnia. Będę więc każdego dnia z uporem maniaka wyszukiwać, nazywać i wypowiadać na głos te rzeczy, za które jestem wdzięczna tu i teraz. Te, które po prostu są, trwają tam gdzieś w tle często niezauważone do momentu aż pewnego dnia ich zabraknie i wtedy będę żałować, że nie doceniłam ich zawczasu. Oprócz skupiania się na tym, do czego dążę – będę też ćwiczyć mój umysł w wyszukiwaniu tego co dobrego, ważnego i wartościowego JUŻ JEST. Będę ćwiczyć wdzięczność jak mięsień. Bo ona daje wielką siłę, radość, ale też spokój i równowagę.
Jednym z najprostszych sposobów praktykowania wdzięczności jest zapisywanie codziennie jak największej ilości rzeczy, które się docenia. Po jakimś czasie takiego treningu umysł po prostu przestawia się na wyszukiwanie pozytywów, zwracamy na nie większą uwagę, wchodzi nam to w krew. Nie mogę jednak pominąć innego, bardziej dynamicznego sposobu, który poznałam ostatnio na zajęciach coachingowych. I może zwariowałam ale zamierzam go stosować! The gratitude dance (czyli taniec wdzięczności)… a z resztą zobacz sam:).
Znalazł się nawet Pan, który postanowił jeździć po świecie, zwiedzać i uczyć ludzi tego tańca wdzięczności. Ponieważ nie miał funduszy, nagrywał wideorelacje, wrzucał je potem do sieci i w ten sposób poszukiwał sponsorów na dalsze podróże. Da się? Da się.
Nie wiem jak Ty, ale ja idę sobie potańczyć na dobry początek weekendu :D. A przy okazji… jestem bardzo wdzięczna wykładowczyni Lidce, za pokazanie mi tych filmów, bo wywołują wielki uśmiech na mojej twarzy. Mam nadzieję, ze z Tobą będzie podobnie!