Ostatnio ten stan dopadł mnie na początku lutego. Obowiązków przybywało, zadania się piętrzyły, czas uciekał a ja… kompletnie nie mogłam się zebrać i zacząć. Ogarnęła mnie niemoc. Motywacja i energia do działania plasowały się na wyjątkowo niskim poziomie. Najgorsze było to, że chwilę wcześniej wróciłam z urlopu, nie byłam przemęczona, przepracowana a kolejny urlop majaczył na horyzoncie dopiero za dwa miesiące. I dzielił mnie od niego najbardziej wymagający, intensywny i pracochłonny okres w roku. Nie było wyjścia – trzeba było wziąć się w garść, przestać narzekać i zabrać do roboty. Właśnie wtedy przyszedł mi do głowy pomysł na ten wpis. Jeśli Tobie też czasem zdarza się taki okres, w którym nie możesz ruszyć z miejsca – chętnie podzielę się kilkoma sprawdzonymi sposobami. Jak mawiał Lao Tzu: nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Podziel na mniejsze części
Do czego najtrudniej mi się zabrać? Do tych wielkich kobył! Zadań, które zajmą mi cały tydzień, przy których muszę przekopać się przez morze danych i… właściwie to nawet nie wiem od czego zacząć. Wizja takiego kolosa jest przytłaczająca i odbiera siły. Ale… te olbrzymy zazwyczaj da się rozłożyć na znacznie mniejsze części. Jakby były z klocków Lego. Na przykład, jeśli masz do przygotowania ofertę dla klienta – nie musisz jej przecież robić całej naraz (chyba, że spotkanie jest jutro…:)). W jeden dzień poświęcisz kilka godzin na przeanalizowanie sytuacji i rynku, w drugi stworzysz konkretną propozycję, w trzeci ubierzesz ją w przekonującą prezentację. Każdy zamknięty etap to mały sukces, który doda Ci energii. Uff, już jesteś o krok bliżej, jedno zadanie udało się zrealizować, nie było tak źle. Jeśli lubisz “odhaczać” punkty na liście, to ten sposób będzie dla Ciebie jak znalazł.
Bardzo pomaga mi spisanie tych etapów na samym początku i zweryfikowanie, czy składają się w logiczną całość. Widzę wtedy, czy o żadnym aspekcie nie zapomniałam, ale też czy są jakieś elementy, które wcale nie są konieczne i mogę je pominąć, nie tracić na nie czasu.
Zrób to tylko przez chwilkę
To podpowiedź, którą wyczytałam w książce “59 sekund. Pomyśl chwilę, zmień wiele” Wisemana i uznałam, że warto ją zapamiętać. Mechanizm działa identycznie jak w przypadku kiedy włączasz telewizor zamiast ćwiczyć/pracować i mówisz sobie “pooglądam tylko 5 minut, a potem biorę się do roboty”. Gratulacje, jeśli Ci się to udaje – większość osób zostaje przed telewizorem na długie godziny. “Tylko 5 minut/chwileczkę” brzmi bardzo niewinnie w przypadku przyjemności i jednocześnie jak bardzo mały wysiłek w przypadku tego, co powinieneś (a niekoniecznie chcesz) zrobić. Ponieważ wysiłek wydaje się mały – organizm znacznie mniej buntuje się przed rozpoczęciem zadania. Kiedy już ruszysz z miejsca – pójdzie z górki i może nawet najdzie Cię ochota kontynuować, by dokończyć i mieć to z głowy?
Zaplanuj spokojny czas
To poniekąd przeciwieństwo poprzedniego sposobu. Łatwo odkładać trudne, duże zadania, jeśli co chwila wpadają mniejsze, mniej ważne, którymi przecież “muszę się zająć”. Nie musisz, to Twój wybór, a często wymówka, by nie skupiać się na tym, co na prawdę ważne. Dlatego zachęcam, byś w swoim kalendarzu zaplanował solidne, kilkugodzinne bloki na realizację tego dużego, ważnego, trudnego zadania, do którego podchodzisz jak do jeża. Tak żeby się nie spieszyć, nie rozpraszać, nie rzucać na inne pomysły. Żeby po prostu usiąść i robić. Mieć komfort czasu, a zarazem nie mieć pokusy by uciec w jakąś boczną uliczkę. Niech ten czas wypada w okresie Twojej największej produktywności w ciągu dnia, kiedy nie będziesz zmęczony.
Zacznij od czegoś przyjemnego
Może w tym zadaniu, które tak bardzo Cię odpycha jest choć jeden aspekt, do którego pałasz odrobinę większą sympatią? A może uda Ci się go stworzyć? Są takie zadania, do których nikt nie musi mnie przekonywać. Zazwyczaj to te, które dotyczą pracy z ludźmi, zamiast z tabelkami albo te, które czegoś mnie uczą. Jeśli więc realizuję projekt, który kompletnie do mnie nie przemawia, albo trudno mi przez niego przebrnąć, dbam o to, żeby znalazło się w nim kilka porywających dla mnie elementów. Choćby dla nich warto się potem starać. To takie przystanki na drodze do celu, które dodają mi energii.
Musisz czy chcesz?
Jeśli powtarzasz sobie w kółko, że nie chcesz, ale musisz wykonać dane zadanie, to przyzwyczajasz się do myśli, że robisz to wbrew sobie. A im większy napór z zewnątrz – tym silniej organizm odpowiada oporem z wewnątrz. A gdyby tak zmienić sposób myślenia i powiedzieć sobie, że po prostu chcesz wykonać to zadanie? Brzmi inaczej, prawda? Zastanów się, jaka korzyść z niego płynie – może jest to jeden z podstawowych obowiązków, dzięki którym dostajesz co miesiąc pensję i możesz się utrzymać? A może mimo że żmudne, to zadanie umożliwi Ci pozyskanie nowego, dużego klienta i znacząco przybliży do rocznej premii za którą wybierzesz się na wymarzone wakacje? Motywacja płynie z wewnątrz naszej głowy i serca. Spróbuj ją odnaleźć w sobie, albo… zmień to co robisz.
Idź pobiegać
Często brak motywacji do działania wynika zwyczajnie ze spadku energii – zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Nie chce Ci się i już. Nawet zadania, które normalnie lubisz wykonywać wydają się nie do przejścia. W takim przypadku czas zadziałać systemowo i dodać sobie energii. Na początek dobrze się wyśpij, zjedz coś pożywnego a potem… rusz się na siłownię lub basen. Bo nic tak nie dodaje energii jak wysiłek fizyczny. Wiem, ciężko się przełamać, ale efekt jest natychmiastowy. Przyznaj szczerze – lubisz ten moment po solidnym treningu:). To właśnie ten sposób najbardziej pomógł mi w lutym.
I jeszcze te pół…
Być może najważniejsze w tym artykule. Jeśli nie masz siły, dopadła Cię apatia, demotywacja, marazm czy jakkolwiek to nazwiesz – przede wszystkim zastanów się, czy Twój organizm nie wysyła Ci właśnie ważnego sygnału. Może czas najwyższy porządnie odpocząć? Wyspać się? Popracować nad dietą? Zbadać się? Spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu? Zadbać o inną ważną potrzebę, która aktualnie nie jest realizowana? Zanim dojdziesz do wniosku, że obudził się w Tobie zwyczajny leń – odpowiedz sobie szczerze na pytanie: czy to nie sygnał ostrzegawczy? Słuchanie swojego organizmu i podążanie za jego potrzebami to jedna z najcenniejszych umiejętności.
No to co? Do dzieła!